Mam nadzieję, że wybaczycie mi cichy i mało ogarnięty lipiec. Obiecuję poprawę od sierpnia! Aby pokazać moją wolę poprawy i pełną skruchę częstuję Was dziś wilkołaczymi metodami rozwiązywania problemów.
Problem 1: torebka
Jakkolwiek dziwacznie to nie zabrzmi, torebka, tudzież torba to takie coś, bez czego ciężko ruszyć się z domu.Dla mnie problem jest podwójny, bo w sumie nigdy nie mogę znaleźć takiej, która by mi się podobała, pasowała do mojego stylu i była choć w miarę funkcjonalna. Nienawidzę torebek, które zazwyczaj można znaleźć w sklepach. Ato nie taki materiał, krój... O wzornictwie już nie wspomnę. A że brak torebki zaczął mi doskwierać dość mocno, wybrałam się na wyprawę w poszukiwaniu. ideału. Do ogólnej beznadziei dołączyła moja niechęć do łażenia po sklepach, więc skończyło się na kupieniu wojskowego chlebaka w typie amerykańskim (ta wodoszczelność robi różnicę). Oczywiście przez Internet. Po tym pozostało mi już tylko chwycić za farby i oto efekt:
Dokładniej: uważam bojówki za najlepsze spodnie świata, ale mój mąż podłapał to przekonanie. W wyniku tego podłapania kupiliśmy sobie identyczne spodnie. Z racji, że rozmiar przy rozpoznawaniu na szybko jest kwestią drugorzędną, to musiałam swoje jakoś oznaczyć. Zaś z ratunkiem przybyły mi farby i pobudzona ostatnio niemal do przesady kreatywność rysunkowa.Przyznaję, że tu obawiałam się, czy wzór mi wyjdzie. Ale zasadniczo jestem zadowolona.
Tyle mego na dziś. Obiecuję niedługo wpis o perfumach, flakonach i jeszcze głupszych pomysłach niż "Jak nie ma dla mnie torebki, to przetworzę!".
Pozdrawiam ciepło (gorąco nawet). :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, zostaw ślad. Każdy komentarz motywuje mnie do dalszych starań.