Witajcie!
Była jakiś czas temu ankieta, teraz skutki. Czyli tekst nieco poważniejszy. Nieco estetyki na dobry początek. ;-)
Była jakiś czas temu ankieta, teraz skutki. Czyli tekst nieco poważniejszy. Nieco estetyki na dobry początek. ;-)
Kiedyś, dawno temu,
kiedy zaczynałam swoją przygodę ze sztuką, sądziłam, że
największym koszmarem artysty może być krytyka. A potem dorosłam.
Nie jestem ideałem. W kwestii rysunku daleka jeszcze droga przede
mną i bardzo się cieszę, kiedy ktoś mi mówi co dokładnie robię
źle i jak mogę to poprawić. Po latach nauki, ćwiczeń, ale też
łączenia różnych moich pasji i wykształcenia odkryłam coś
straszniejszego. To nie krytyka jest straszna. Straszny jest
odbiorca. I to nie w sensie, że powie coś, co może zaboleć.
Najgorsze jest to, że człowiek w szkole nie uczy się przeżycia
estetycznego. Więcej! Ono jest kompletnie nieistotne! Uczy się
rozbierania dzieła na części pierwsze (często przypomina to
rozbieranie delikatnego mechanizmu zegarka przy pomocy młota i
obcęgów) i próby wejścia w głowę artysty. Tak, sławetne „co
artysta miał na myśli”.
To była rzecz, przez
którą naprawdę nienawidziłam lekcji języka polskiego.
Nauczycielka kochała mnie pytać o poetów (bo pisałam w tym
okresie wiersze) i jakoś nie zadowalały jej odpowiedzi bardzo
prawdopodobne typu „Jak to brzmi? O dobrze brzmi, może zostać.
Raz, dwa, trzy... Wersy mam nierówne! Poprawić!”. W końcu przy
omawiania bodajże poezji Staffa nie wytrzymałam i odparłam
„Ciekawe, czy wystarczy mi na kieliszek chleba...”. To było
ostatnie takie pytanie skierowane w moją stronę. (Dla ścisłości,
szkołę ukończyłam z oceną celującą z języka polskiego. Nic
tak nie ratuje skóry jak bycie olimpijczykiem. I nie, nie język
polski, a filozofia).
Na studiach zaczęłam
się zastanawiać, czy poloniści przechodzą przez zajęcia estetyki
i muszą przy okazji czytać teksty na temat przeżycia estetycznego.
Czemu? Bo to, czego uczymy się w szkole zaczyna się i kończy na
dekonstrukcji dzieła.
Czemu w ogóle ruszam
ten temat? Jestem z tych artystów (łał... pisanie tego dalej
przychodzi mi bardzo ciężko), którzy nie boją się kontaktu z
odbiorcą. Zasadniczo. To często jest naprawdę fajne przeżycie.
Moje dzieło wywołuje w kimś reakcję. Wpływa na niego. To jest
piękne i to jest część sztuki. Gdzieś się jednak zagubiło to,
że odbiorca jest częścią dzieła i bardzo często słyszę też
koszmarne „jakie to głębokie! Chodziło ci o coś więcej,
prawda?”. Słyszałam tego typu sformułowania już setki razy w
ciągu ostatnich paru lat od kiedy wyszłam ze swoimi tworami do
świata i wciąż nie potrafię na nie reagować. Tak, poważnie!
Zazwyczaj zatyka mnie kompletnie.
Rzeczą, o której
kompletnie zapomina się we współczesnej edukacji jakkolwiek
związanej ze sztuką jest to, że dzieło nie kończy się na
przedmiocie materialnym (czy przedstawieniu). Dzieło ma 3 elementy:
twórcę, stworzoną rzecz i odbiorcę. Gdzie i kiedy zgubiliśmy
odbiorcę? Kto śmiał go wykluczyć i obciąć skrzydła sztuce?
Spróbujecie podjąć dyskusję?
Pozdrawiam,
Wehlen
Wandziu, masz rację. Niby tworzy się dla siebie (i oczywiście w tym jest wiele racji), ale tworzy się tak naprawdę dla innych. Dopiero w kontakcie z odbiorcą dzieło nabiera pełnego wymiaru. A w zasadzie tych wymiarów może być nieskończenie wiele, bo każdy odbiorca może je interpretować zgodnie z własnym widzeniem świata, własną wyobraźnią, nastrojem. W sztuce nic nie jest oczywiste, wszystko zależy od interpretacji zarówno autora, jak i odbiorcy (odbiorców). Wydaje mi się, że prawdziwe dzieła sztuki muszą po prostu budzić emocje, nieważne czy to będzie zachwyt, czy też wszelkie emocje negatywne. Bo jeśli patrzymy na coś beznamiętnie i nic się w nas nie budzi, to już chyba nie jest sztuka.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z tobą w pełni, ze nieważna jest interpretacja sensu stricto, ale właśnie przeżycie, odczucie, to wszystko, co nawet nie da się wyrazić słowami. Ale do tego właśnie konieczny jest odbiorca - drugi człowiek.
Pozdrawiam serdecznie i mocno tulę. Mam nadzieję, że ze zdrowiem już w porządku.
O widzisz... Nawet całkiem zabawne jest to, że gdzieś po drodze w cyklu edukacji, miałam do czynienia z formalną analizą dzieła sztuki. Plastycznego dzieła. W niczym nie przypomina to tego, czego uczą w szkole. Nawet obowiązkowo wpisuje się w to budzone przez dzieło odczucia.
UsuńDziękuję za troskę. Jest lepiej, nawet wróciłam do treningów. :-D
I ja z krytyką poczatkowo też tak miałam! W 100% zgadzam się z Tobą :)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam do mnie na blog, właśnie trwa KONKURS z okazji 5 urodzin bloga :) Buziaki!
O, witam na moim blogu. :-)
UsuńKrytyka to śmieszne zwierzę, trzeba oswoić i czerpać korzyści z pokojowego współistnienia. ;-)
Jestem z tych osób mało wylewnych i gadatliwych. Od polskiego, filozofii i polemiki uciekam daleko 😉
OdpowiedzUsuńWięc mam nadzieję, że Cię nie straszę. ;-)
Usuń