czwartek, 15 września 2016

Kto obcina skrzydła sztuce?

Witajcie!

Była jakiś czas temu ankieta, teraz skutki. Czyli tekst nieco poważniejszy. Nieco estetyki na dobry początek. ;-)

Kiedyś, dawno temu, kiedy zaczynałam swoją przygodę ze sztuką, sądziłam, że największym koszmarem artysty może być krytyka. A potem dorosłam. Nie jestem ideałem. W kwestii rysunku daleka jeszcze droga przede mną i bardzo się cieszę, kiedy ktoś mi mówi co dokładnie robię źle i jak mogę to poprawić. Po latach nauki, ćwiczeń, ale też łączenia różnych moich pasji i wykształcenia odkryłam coś straszniejszego. To nie krytyka jest straszna. Straszny jest odbiorca. I to nie w sensie, że powie coś, co może zaboleć. Najgorsze jest to, że człowiek w szkole nie uczy się przeżycia estetycznego. Więcej! Ono jest kompletnie nieistotne! Uczy się rozbierania dzieła na części pierwsze (często przypomina to rozbieranie delikatnego mechanizmu zegarka przy pomocy młota i obcęgów) i próby wejścia w głowę artysty. Tak, sławetne „co artysta miał na myśli”.
To była rzecz, przez którą naprawdę nienawidziłam lekcji języka polskiego. Nauczycielka kochała mnie pytać o poetów (bo pisałam w tym okresie wiersze) i jakoś nie zadowalały jej odpowiedzi bardzo prawdopodobne typu „Jak to brzmi? O dobrze brzmi, może zostać. Raz, dwa, trzy... Wersy mam nierówne! Poprawić!”. W końcu przy omawiania bodajże poezji Staffa nie wytrzymałam i odparłam „Ciekawe, czy wystarczy mi na kieliszek chleba...”. To było ostatnie takie pytanie skierowane w moją stronę. (Dla ścisłości, szkołę ukończyłam z oceną celującą z języka polskiego. Nic tak nie ratuje skóry jak bycie olimpijczykiem. I nie, nie język polski, a filozofia).
Na studiach zaczęłam się zastanawiać, czy poloniści przechodzą przez zajęcia estetyki i muszą przy okazji czytać teksty na temat przeżycia estetycznego. Czemu? Bo to, czego uczymy się w szkole zaczyna się i kończy na dekonstrukcji dzieła.

Czemu w ogóle ruszam ten temat? Jestem z tych artystów (łał... pisanie tego dalej przychodzi mi bardzo ciężko), którzy nie boją się kontaktu z odbiorcą. Zasadniczo. To często jest naprawdę fajne przeżycie. Moje dzieło wywołuje w kimś reakcję. Wpływa na niego. To jest piękne i to jest część sztuki. Gdzieś się jednak zagubiło to, że odbiorca jest częścią dzieła i bardzo często słyszę też koszmarne „jakie to głębokie! Chodziło ci o coś więcej, prawda?”. Słyszałam tego typu sformułowania już setki razy w ciągu ostatnich paru lat od kiedy wyszłam ze swoimi tworami do świata i wciąż nie potrafię na nie reagować. Tak, poważnie! Zazwyczaj zatyka mnie kompletnie.

Rzeczą, o której kompletnie zapomina się we współczesnej edukacji jakkolwiek związanej ze sztuką jest to, że dzieło nie kończy się na przedmiocie materialnym (czy przedstawieniu). Dzieło ma 3 elementy: twórcę, stworzoną rzecz i odbiorcę. Gdzie i kiedy zgubiliśmy odbiorcę? Kto śmiał go wykluczyć i obciąć skrzydła sztuce?

Spróbujecie podjąć dyskusję?

Pozdrawiam, 
Wehlen

6 komentarzy:

  1. Wandziu, masz rację. Niby tworzy się dla siebie (i oczywiście w tym jest wiele racji), ale tworzy się tak naprawdę dla innych. Dopiero w kontakcie z odbiorcą dzieło nabiera pełnego wymiaru. A w zasadzie tych wymiarów może być nieskończenie wiele, bo każdy odbiorca może je interpretować zgodnie z własnym widzeniem świata, własną wyobraźnią, nastrojem. W sztuce nic nie jest oczywiste, wszystko zależy od interpretacji zarówno autora, jak i odbiorcy (odbiorców). Wydaje mi się, że prawdziwe dzieła sztuki muszą po prostu budzić emocje, nieważne czy to będzie zachwyt, czy też wszelkie emocje negatywne. Bo jeśli patrzymy na coś beznamiętnie i nic się w nas nie budzi, to już chyba nie jest sztuka.
    Zgadzam się z tobą w pełni, ze nieważna jest interpretacja sensu stricto, ale właśnie przeżycie, odczucie, to wszystko, co nawet nie da się wyrazić słowami. Ale do tego właśnie konieczny jest odbiorca - drugi człowiek.
    Pozdrawiam serdecznie i mocno tulę. Mam nadzieję, że ze zdrowiem już w porządku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O widzisz... Nawet całkiem zabawne jest to, że gdzieś po drodze w cyklu edukacji, miałam do czynienia z formalną analizą dzieła sztuki. Plastycznego dzieła. W niczym nie przypomina to tego, czego uczą w szkole. Nawet obowiązkowo wpisuje się w to budzone przez dzieło odczucia.

      Dziękuję za troskę. Jest lepiej, nawet wróciłam do treningów. :-D

      Usuń
  2. I ja z krytyką poczatkowo też tak miałam! W 100% zgadzam się z Tobą :)

    Przy okazji zapraszam do mnie na blog, właśnie trwa KONKURS z okazji 5 urodzin bloga :) Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, witam na moim blogu. :-)
      Krytyka to śmieszne zwierzę, trzeba oswoić i czerpać korzyści z pokojowego współistnienia. ;-)

      Usuń
  3. Jestem z tych osób mało wylewnych i gadatliwych. Od polskiego, filozofii i polemiki uciekam daleko 😉

    OdpowiedzUsuń

Proszę, zostaw ślad. Każdy komentarz motywuje mnie do dalszych starań.