niedziela, 17 kwietnia 2016

Toksyczna maziaja

Witajcie w tym jakże pięknym, wiosennym dniu!

Dziś ciąg dalszy publikowania zaległości (nie znaczy to, że nic nie robię, spokojnie, wszystko ma swój czas). Czas teraz sięgnąć do historii pradawnej, czyli lutego, kiedy to za namową kilku osób (ocierającą się o terroryzm) udałam się na warsztaty rękodzieła. Nauka peyotu prowadzona przez Gośkę. Zabawa, jak zawsze na takich spotkaniach, była przednia. 


Złapałam wzór nieco bardziej skomplikowany (ale przecież klucz czytania schematów jest w miarę stały ze wszystkim), koraliki szare i wściekle zielone i wsłuchałam się w instrukcję. Na samych warsztatach zrobiłam jakieś 3 cm, a kontynuowanie w domu zajęło jeszcze sporo czasu (bo kaligrafia, bo Królowa Śniegu, bo epicki quest i wiecznie coś jeszcze do zrobienia). Ale powstała i prezentuje się tak:




Oczywiście nie może się obejść bez zdjęcia z asystentem. ;-)


Technika bardzo mi się spodobała, bo daje dużą swobodę zabawy formą, więc możecie się spodziewać kolejnych (po)tworów koralikowych.

Pozdrawiam! :D

Wehlen

2 komentarze:

  1. eee.... chyba warto było dac się sterroryzować ;-D
    efekt...lekko hipnotyczny O_0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, warto było. :-) Choć musiałam dać słowo, że będę zjawiać się częściej.

      Usuń

Proszę, zostaw ślad. Każdy komentarz motywuje mnie do dalszych starań.