Za oknem zimno i pada, a nawet nieco pogrzmiało i błysków kilka było. I choć z pogodą zasadniczo wygrywam, bo zaliczyłam dziś i rower i basen, to jakoś na rekreacyjne wypady mi się nie chce, więc więcej siedzę w domu i dłubię.
Szydełko! Niby się z nim lubić zaczynam, ale wciąż brakuje mi cierpliwości do większych form. Więc tym razem powstało coś innego. Tak! W końcu zrobiłam na szydełku coś nie będącego bransoletką albo świecznikiem! Breloczek. Który łączy moją nienawiść do szydełka (jeszcze trochę pozbywanie się jej mi zajmie) i miłość do przyrody i superbohaterów. Na ten raz poszedł jeden z moich ulubieńców (nie gada za dużo, jest serdeczny i w ogóle), czyli Groot. Kto oglądał "Strażników galaktyki", ten wie. Kto jeszcze nie oglądał, to nawet jeśli nie lubi filmów o bohaterach, ale lubi filmy zabawne, to może jeszcze nadrobić.
Robiony był z kilku kawałków, z kordonka. Oczki z koralików, usta wyszyte. Nie jest idealny, ale polubiłam go i wisi przy mojej ulubionej torebce. A co!
Jak widać, na zdjęciach, gdzie szydełko, tam kot. Dłubanie bez mruczącej kulki sierści na kolanach się przecież nie liczy! ;-)
Pozdrawiam!
Wehlen
Wehlen
Pięknie Ci wyszła ta drzewna istotka.
OdpowiedzUsuńAle nigdzie nie widzę kota...
Pozdrawiam:)